Henryk Jedwab

Henryk Jedwab

Pogadanka o Commandosach

Ottawa 13 grudnia 1996 Kanada

 

1. Wprowadzenie historyczne

Idea powstania oddziałów komandosów z okresu wojny burskiej

Idea stworzenia oddziałów nieregularnych działających na tyłach nieprzyjacielskich

Początki działania komandosów; małe wypady

2. Główne wypady: St Nazaire, Vagso, Lafotens, Dieppe

3. Rejon Morza Śródziemnego oraz Środkowy Wschód

4. Normandia

5. Daleki Wschód

6. Komandosi odznaczeni orderem Victoria Cross

7. Powojenne dzieje komandosów; Korea. Malasia, South Atlantic

8. Polskie Commando:

-Polski udał w działaniach komandosów

-Założenie Polskiej Samodzielnej kompani Commado

-Skład i początkowe działania: 6-th Troop #10/A Commando

-Walki nad Sangro

-Obrona Pescopenataro  (kompania odznaczona Virtuti Militarni)

-Udział w drugim natarciu na Monte Cassino: Garigliano, Sujo

-Przydział do 2 -giego Korpusu Armii Polskiej: Monte Cassino, walki o Anconę,  Cassa Nuova, Mussone

-Organizacja polskiego działu piechoty zmotoryzowanej Commando w 2- giej dywizji pancernej; walki o Bolonię.

-Okres powojenny

 

Początki istnienia komandosów sięgają 1938 r., kiedy to sztab angielski przewidział w przyszłych działaniach role nieregularnych oddziałów współpracujących z wojskami regularnymi poprzez dywersyjne ataki. Pierwsze z tych oddziałów były to niezależne kompanie, które przekształciły się później w oddziały komandosów.

Idea lądowań morskich była przewidziana w początkowych założeniach Sztabu Churchilla, jako środek utrzymania kontaktu z nieprzyjacielem, który kontrolował wybrzeże od zatoki Biskajskiej do wybrzeży Skandynawii. Uzyskanie wiadomości o ich pozycjach i stałe nękanie nocne zmuszało Niemców do czujności i stałego pogotowia. To było głównym zadaniem zorganizowanych w 1940r. 10-ciu jednostek Commando w sile około 500 żołnierzy jak najlepiej wyszkolonych posiadających wszelkie możliwe specjalności wojskowe. Oddziały te były złożone z oddziałów Royal Marines (Królewskiej Piechoty Morskiej) oraz Army Commandoes (ochotników z oddziałów Armii).

Początkowo j oddziały były  wykorzystane do wykonywania  rajdów na małą skalę i jak nabyto doświadczenie i nowe metody zostały ulepszane doszło do większych rajdów, takich jak lądowania na Vagso, zniszczenie doku naprawczego w St. Nazaire później w Dieppe, gdzie celem było uzyskanie doświadczenia w lądowania oddziałów większych – dywizyjnych. Obok komandosów użyto oddziały armijne,które później lądowały w Afryce Północnej, Sycylii, Włoszech i w efekcie końcowym lądowały na kontynencie europejskim. Było to tylko możliwe dzięki doświadczeniu zdobytemu w wielu małych i większych rajdach. Różne działania komandosów nie są dziś znanych, bo nie zawsze były dobrze zapisane i udokumentowane. Po prostu nie było na to czasu i byłoby sprzeczne z naturą Anglika, jak również komandosa. Gdy dziś się pytają na każdym kroku o dokumentację np. własnych posiadanych odznaczeń trudno jest zaspokoić biurokratów, bo po prostu nie mam żadnej legitymacji.

W tym samym okresie dużo działań było wykonywanych przez tzw. agentów SOE, OSS czy też SAS, którzy oficjalnie nie podlegali dowództwu Commando , chociaż wielu z nich było, a prawie wszyscy byli szkoleni w bazach Commando. Oddziały Commando brały udział we wszystkich prawie działaniach II Wojny Światowej, włącznie z dalekim Wschodem. Zasadniczym i głównym zadaniem były wypady na tyły nieprzyjaciela, przykładem tego był wypad na kwaterę Roomla, niestety Roomel, który miał wybitne szczęście akurat w tym dniu wyleciał do Rzymu.W wypadzie tym sztab Roomla został zdziesiątkowany. Z powodu niepogody oddział wypadowy nie mógł był podchwyconym przez łódź podwodna, część komandosów zginęła, część dostała się do niewoli a dwóch w tym późniejszy dowódca komandosów gen Leycock po 41 dniach marszu przez pustynie dostał się z powrotem do oddziałów angielskich. Jeden z zabitych to płk R.Keyes syn admirała Keyes'a jednego z pierwszych dowódców Combined Operations (Commando). Należy także wspomnieć, że dzięki wypadkowi oddziału Commando na północną Norwegię udało się zniszczyć niemieckie wysiłki dążące do budowy bomby atomowej. Całe zapasy ciężkiej wody mozolnie uzyskanej zostały zniszczone.

Po roku 1945 Army Commando zostaje rozwiązane i honory komandosów są od tego czasu w rękach Marine Commando, które sławę komandosów utrzymało w akcjach w Korei, na Malezji oraz na Falklandach. W Korei broniąc odwrotu oddziałów Mac Artur'a.

W armii angielskiej odznaczenia są dość rzadkie a Victoria Cross do dzisiaj należy do najtrudniejszych do uzyskania, o czym chyba świadczy fakt ze tylko około 100 zostało nadanych w czasie II Wojny Światowej.

Komandosów odznaczonych tym Krzyżem jest 7-miu:

1. Sierżant T.F. Durrant za St. Nazaire.

2. Kapitan P.A. Porteous za Dieppe

3. St. Strzelec Eric T. Harden, Holandia

4. Podpułkownik A.C. Neuman za St. Nazaire

5. Porucznik G.A.Knowland za Kangaw, Burma

6. Kapral T.P. Hunter za Lake Commanchio

7. Podpułkownik Roger Keyes za wypad na Roomla w Afryce

 

Oddziały Commando brały udział w ponad 50-ciu większych wypadach i starciach. Szkolenie oddziałów komandosów było wszechstronne, intensywne i bardzo dokładne.

Dyscyplina komandosów jest najwyższym rodzajem dyscypliny raczej wewnętrznej, co daje najbardziej zdyscyplinowanego żołnierza. Za najdrobniejsze objawy braku koleżeństwa tak w życiu służbowym, jak pozasłużbowym usuwano winnego z oddziału.

W Commando nie było kary aresztu, jako kara za małe przewinienia było wstrzymanie żołdu i dodatków komandosa, a najwyższą karą było usuniecie z oddziału.

W wyszkoleniu bojowym uwaga była zwracana na wszystkie arkana walki, oraz szczególnie na współpracę małych oddziałów i indywidualność.

Sprzęt własny jak i nieprzyjacielski musiał być opanowany z największa dokładnością i komandos mógł się posługiwać bronią własną czy też nieprzyjacielską z tą samą sprawnością.

Sprawność fizyczna musiała być doprowadzona do najwyższego poziomu. Kompania czy pluton musiał przebiec w stroju patrolowym z bronią i pełną racją amunicji w terenie górzystym;

7 mil (11 km) w ciągu godziny

12 mil (19 km) w ciągu 1 godz. 50 min

15 mil (22 km) w ciągu 2 godz. 20 min

W tym po przebyciu dystansu musiała być jednostka gotową natychmiast do akcji. W wypadku, jeśli w plutonie jedna osoba odpadła, pluton na drugi dzień musiał ten dystans przebyć na nowo. Do 3-ch dystansów pokonywano tygodniowo.

Duży wkład włożony był w działania lądowo - morskie według specjalnie wytyczonych programów, żeby doprowadzić do perfekcji lądowanie przeważnie na skaliste i niedostępne brzegi, które wymagały specyficznej techniki i były bardzo niebezpieczne i trudne do wykonania, ale były pewnym zaskoczeniem nieprzyjaciela.

Odwaga i inicjatywa, samodzielność, prawdomówność, dbałoś o wygląd zewnętrzny - oto cechy komandosa.

Każdy oddział po wstępnych ćwiczeniach i pierwszym przesianiu musiał przejść przez Commando Depot w Achnecary, gdzie można było zapomnieć o istnieniu Boga, a dusze oddać diabłu, żeby wytrzymać dziennie prawie 20-to godzinny trening, który trwał zależnie od wyszkolenia oddziału od 3 do 4 tygodni. W czasie wyszkolenia największy nacisk był kładziony na samodzielność, inicjatywę, szybkość działania. Rodzaj pracy komandosa wymaga znajomości zadania i możliwości jego wykonania przez każdego członka zespołu w wypadku niezdolności dowódcy do dalszego prowadzenia akcji.

W oddziałach komandosów nie było skoszarowania. Komandosi mieszkali na prywatnych kwaterach i opłacali je z żołdu. Była to doskonała nauka punktualności i nie zdarzyło się przez cały okres mojego pobytu w Samodzielnej Kompanii Commando w 10.l.A  ani razu zanotować spóźnienia na zbiórkę.

Wśród plejady jednostek komandosów o różnych zadaniach była jedna jednostka Numer 10 I.A. (Inter Allied) Commando oryginalnie składające się z 6-ciu kompanii tzw. Troops . Polska jednostka była znana jako 6th Troop of Nr 10 I.A Commando. Oddział ten zorganizowany został w 1942r.

 

Troop Nr 1 to francuski złożony z piechoty morskiej i legionistów pod dowództwem kpt. Kieffer, znanego bankowca.

Troop Nr 2 to holenderski, także zawodowi żołnierze piechoty morskiej.

Troop nr 3 bardzo ciekawy pod dowodem Walijczyka Davis-Jones a złożony z Żydów, którzy kończyli studia na najlepszych uniwersytetach angielskich i naturalnie władali świetnie językiem niemieckim i angielskim. Obok pracy na zapleczu nieprzyjaciela byli świetni w akcji prowadzącej dywersję na radiu wydając sprzeczne rozkazy Niemcom.

Troop Nr 4 to Belgowie, Walonowie i Flamandczycy pod jednym dowództwem. Troop nr 5 to Norwedzy pod Dowództwem kpt. Hauke znanego piłkarza.

W późniejszym okresie doszła mała jednostka jugosłowiańska oraz jeszcze jedna francuska. Jeśli się nie mylę z jakiś tam powodów był i jeden Turek.

Pierwsza Samodzielna Kompania Commando, bo pod tym tytułem była znana Wśród Polaków była bezpośrednio pod dowództwem Naczelnego Wodza a później podlegała d-cy 10 lA Commnado płk Lister M.C. i jego przełożonym aż do dowódcy Combined Oprerations.

W pierwszej połowie września 1942r. rozkazem Naczelnego Wodza powołana do służby została samodzielna Kompania Polskich Komandosów i zorganizowana została na terenie 2-go Batalionu "Kratkowanych Lwiątek" (mojej macierzystej jednostki) w 1-szej Brygadzie Strzelców. Na Dowódcę powołany został kpt. Władysław Smrokowski odznaczony w kampanii francuskiej orderem Virtuti Militari. Był to wyśmienity oficer, odważny, uwielbiany przez swoich podwładnych i popularnie nazwanym po prostu "Starym". Poza nim było jeszcze 4 oficerów: por. Staszek Wołoszowski (olimpijczyk- kawalerzysta najbardziej nadający się oficer na komandosa) por. dr inż. Maciej Zajączkowski (Taternik), por. Andrzej Czyński (fizycznie bardzo atletyczny doskonały koszykarz Wisły) i nasz eskulap ppor. Bolcio Świtalski świeżo upieczony łapiduch, pamiętający  na której stronie w książce był opis danej rany. Raz Boluś po patrolu nad Sangro, gdy mu przyniosłem st. strz. Stadnika, który wyskoczył na minie, szybko zaangażował mnie jako byłego studenta medycyny do amputacji nogi, co się odbyło przy pomocy czystej prawie że nowej piły do drzewa. Operacja się udała, tylko pacjent nam zmarł. Wracając do składu jednostki było w niej 11 podchorążych poza podoficerami razem tzw. other ranks było 81. Towarzystwo to zostało wybrane z grona ochotników z brygady podhalańskiej oraz innych oddziałów stacjonujących w Szkocji. W tym gronie byli weterani wojny hiszpańskiej, Legii Cudzoziemskiej jak kpr. Franio Słysz, weterani kampanii polskiej, francuskiej i norweskiej. Towarzystwo zebrało się w mieście Cupar, były tam dziwne spotkania, miedzy innymi ja spotkałem się z moim młodszym bratem nic nie wiedząc o tym, że się zgłosił do komandosów. Żegnani przez d-cę brygady gen Ducha i d-cę 2 batalionu płk B.Chrusciela wyjeżdżamy 09 września 1942 do Walii, gdzie w dniu 10 września witani jesteśmy w wiosce Fairboume czy Vriok po walijsku przez płk D.S. Lister MC jego z-cę mjr P.Laycock i adiutanta kpt. J Clark. Od tego momentu jesteśmy pozbawieni piersi matczynej Armii Polskiej i oficjalnie zaczynamy żywot jako 6-th Troop of nr 10 I.A Commando.

Rozpoczynamy od pobierania sprzętu komandosa: toggle rops, linki alpejskie specjalne spinacze, cichołazy tzw. SV Boots, łódki składane, specjalne plecaki, czekany, haki do wspinaczki i wszystko, co potrzebne nam będzie w przyszłości w naszej pracy. Przechodzimy w tym samym czasie z gospodarki polskiej na angielską, konieczny krok jako ze jesteśmy teraz raczej jednostką brytyjską. Były trudności, ponieważ trudniej było się przyzwyczaić do nowego życia dla większości naszych oficerów służby stałej, którzy wydaje mi się,  wątpili czy my damy rade utrzymać się w pełnej swobodzie, bez stałego nadzoru. Po wojnie okazało się ze większość komandosów świetnie się urządziła mając tą smykałkę komandosową, niestety nie mogę tego powiedzieć o "władzy", która była przyzwyczajona żeby byli prowadzeni za rękę. Przeszliśmy wszelkiego rodzaju treningi i okazało się, że fizycznie kompania dorównuje, a czasami mocno przeważa nad reszta. Okazujemy się bardziej samodzielni.

W sierpniu po raz drugi jedziemy na trening morski do Plymouth. Tutaj jako osobista ciekawostka - byliśmy tam na dwie zmiany a ponieważ Janek mój brat był wyśmienitym pianistą, oraz podchorążym został zaproszony do mesy oficerskiej, której członkiem był por. marynarki Prince Philip Mountbatten. Jemu się bardzo podobały kompozycje Janka, gdy ja się zjawiłem a podobieństwo miedzy nami było dość duże prince Philip poprosił czy mógłbym zagrać Musiałem dokładnie wyjaśnić, że nie jestem John, but Henry and he is an artist in the family and my speciality is rather at this time a Tommy gun.

W czasie naszego pobytu w Plymouth "Stary" jest wezwany do Dowództwa Combined Operations Lorda Louis Montbattena i dowiaduje się, że jako pierwszy troop 10 lA Commando zostajemy wyznaczeni do wejścia do akcji jako jednostka.

Sympatia i uznanie przełożonych brytyjskich, ugruntowane licznymi inspekcjami i obserwacjami, doprowadziło, że wśród aliantów my właśnie zostaliśmy wyróżnieni, żeby wziąć udział w akcji i wchodzimy w stan 2-giej Special Service Brygady Commando pod dowództwem Brygadiera Tom Churchila, bratanka premiera. Obok obserwacji naszego zachowania i reakcji, dowództwo Combined Operations zdawało sobie dokładnie sprawę, że nasza jednostka miała prawdopodobnie największe doświadczenie bojowe zdobyte na polach walki w Polsce, Norwegii i we Francji.

05 listopada 1943 zostaliśmy pożegnani przez gen Sosnkowskiego i transportem morskim poprzez Atlantyk (pod opieka niemieckich łodzi podwodnych) docieramy przez Gibraltar do Algieru, gdzie przechodzimy aklimatyzację i szkolenie w nowych warunkach terenowych w tym samym czasie. Spędzamy tu okres przedświąteczny w przemiłym otoczeniu obozu polskiego na El Biar.

01 grudnia 1943 lądujemy w porcie Taranto i jesteśmy pierwszymi żołnierzami polskimi lądującymi na kontynencie europejskim. Stan liczbowy: 7 oficerów i 84 szeregowych. Organizacje nasza to jest oddział złożony z dwóch plutonów bojowych i plutonu dowodzenia. Każdy pluton bojowy złożony jest z dwóch drużyn po 10 komandosów, tak ze pluton wynosi 23 osoby d-ca, z-ca i strzelec wyborowy. Dowódcą 1- szego plutonu jest por. Andrzej Czyński, dowódcą 2-giego por. Stefan Zalewski, dowódcami drużyn 3-ciej sierż. pchor. Henryk Jedwab i 4-tej sierż. Władysław Szablowski, a jego z-cą jest kpr. pchor. Abram Janek Jedwab. Jest to bardzo urozmaicony pluton, zorganizowany przez por. dr inż. Macieja Zajączkowskiego "Drzewica" . W plutonie tym jest i legionista, i marynarz z Brazylii Cabalero (Polak z pochodzenia), i czterech wyznan1a mojżeszowego.

Poprzez poudniowe Wochy transportem kołowym przez Foggie docieramy 13-go grudnia do Capracota (akurat 13-go grudnia 1996 r. po 53 latach piszę swoje notatki) ) nad rzeka Sangro wchodzimy w skład 78 Dywizji Piechoty jednej z najbardziej odznaczonych jednostek 8 mej Armii. Tutaj będziemy bronili odcinka 20 km.

Okres naszego pobytu na tym odcinku to codzienne patrole, zasadzki i wypady, nękające przeciwnika i to nie byle  jakiego bo oddziały Niemieckiej 1 szej Dywizji Spadochronowej. W ciężkich warunkach zimowych kompania kilkakrotnie odpiera natarcia n-pla, kulminujące natarciem na Pescopenataro na nasze m.p w nocy 21/22 grudnia. Walczymy z przeważającą siłą n-pla, któremu udało się kompletnie nas otoczyć i nad ranem, kiedy odparliśmy ostatnie natarcie Niemców znaleźliśmy się w sytuacji, że jedyną naszą bronią były już nasze noże, ponieważ amunicja była wyczerpana. Naturalnie w obronie bardzo skuteczna była artyleria angielska, która skutecznym ogniem bardzo nam pomogła. Ja w tym momencie byłem podwójnie zaabsorbowany, ponieważ 20 grudnia podczas mgły Niemcy próbują  penetracji i Janek mój brat w ostatnim momencie jako d-ca placówki ich zauważył i z odległości 2 metrów dostaje pełen magazynek Schmeisera w prawą rękę. Niemców udaje się nam odepchnąć, ale mam na sercu ciężko rannego brata. Jest moment kiedy widzimy, że nam się kończy amunicja i robimy plany przedarcia się przez Niemców do Capracotty wraz z Władkiem Szablowskim, Frankiem Słyszem (Legionista) i Jimem Keizmanem (ochotnikiem z Belgii). Układamy plany wykonania ryzykownego zadania razem. Musze przyznać że nawet w tym momencie uważam za przykry dowód, że Janek pomimo, że uratował kompanię, awans na podporucznika i Krzyż Walecznych dostał w Londynie po wojnie, ale nie był przedstawionym przez kpt. Smrokowskiego(Sic!).

Za obronę Pescapenataro Samodzielna Kompania Commando jest odznaczona Krzyżem Virtuti Militari.

Jest okres ze kompania jest odcięta przez śnieżyce i musi być zaopatrywana z powietrza i o tym można byłoby napisać nowy artykuł. Po miesiącu jesteśmy zluzowani z patrolowania Sangro i przesunięci do drugiego rzutu dywizji w rejon Carpignone. Następują przesłane gratulacje od dowódców angielskich jak i Naczelnego Wodza odczytane przed frontem Kompanii.

I znowu przez zaspy śnieżne tylko z lekkim uzbrojeniem przechodzimy przez góry 13/16 styczeń 1944 i znajdujemy się w rejonie Neapolu pod dowództwem 55 czy tez 56 Dywizji Londyn Infantry 8-mej Armii żeby wziąć udział w natarciu na pozycje niemieckie zamykające drogę do Rzymu.Jest to tak zwane trzecie natarcie na Monte Cassino. Tym razem przez oddziały 8 -mej Armii.

17 Stycznia kompania forsuje rzekę Garigliano, przy wsparciu artyleryjskim 2000 dział na przestrzeni 2 km, ale pomimo tego ognia 55-ta dywizja i komandosi tracą w czasie forsowania rzeki około 5000 zabitych i rannych. Rzekę forsujemy pomimo silnego ognia artylerii oraz karabinów maszynowych bez strat, dopiero w lasku oliwnym po przekroczeniu rzeki mamy pierwszych rannych na minach, ale z uporem nacieramy na wzgórza panujące nad północnym brzegiem i zajmujemy wzgórze Sujo. Osobiście bronię się ze swoją drużyną przed przeciwnatarciem Niemców i po wykończeniu ostatniego Niemca schodzę ranny na punkt opatrunkowy. Kompania prowadzi dalsze zacięte walki o Monte Valle Martina i Monte Rotondo, ponieważ zasadniczym zadaniem kompanii był wypad na dowództwo niemieckiej dywizji. Pluton pierwszy pod dowództwem Staszka Palacha wykonuje to zadanie. W działaniach tych kompania traci 4 zabitych i 22 rannych. W stosunku do zadania tylko dzięki wyszkoleniu i szybkich decyzji, mogliśmy wyjść z tak małymi stratami. W śród zabitych tracimy chyba najbardziej ulubionego oficera i wielkiego mojego przyjaciela por. później rtm Staszka Wołoszowskiego.

W okresie 19 - 22 kompania ma za zadanie obronę przyczółka i odpiera kilkakrotne natarcia n-pla. Jest to nasze ostatnie działanie pod bezpośrednim dowództwem brytyjskim i 4- tego kwietnia przechodzimy w skład 2-go Polskiego Korpusu i zostajemy skierowani do Busco w rejon Campobasso.

9 kwietnia 1944 mamy inspekcję Naczelnego Wodza oraz Dowódcy 2-go Korpusu i otrzymujemy z rąk Naczelnego Wodza pierwsze dekoracje w Polskiej Armii na terenie europejskiej ziemi. Wśród odznaczonych Krzyżem Walecznych był Henryk Jedwab i Wojtek Szablowski, obydwaj d-cy drużyn 2- go plutonu.

14 kwietnia kompania jest przesunięta w rejon Capriaty. Dostajemy pierwsze uzupełnienia, którzy musi przejść bardzo intensywne przeszkolenie, żeby się zgrać z resztą., Ja dostaje dwóch (ze Św. Krzyża bez komentarzy).

W dniu 16 maja jesteśmy przerzuceni w rejon Monte Cassino, do wąwozu Infemo, gdzie dołącza do nas kompania szturmowa 15-go pułku Ułanów Poznańskich i wchodzimy w skład 5 KOP. Po załamaniu się natarcia kompania pokazowym szturmem 17 maja naciera na wzgórza Castellone i na San Angelo, które musi być najpierw zdobyte żeby umożliwię natarcie na klasztor. Podejście wybrane na dojście do Widma jest bardzo trudne i tracimy większość ułanów, którzy fizycznie do tych trudności nie byli przygotowani. Pomimo bardzo silnego ognia dochodzimy do Widma, skąd nacieramy przez tzw. dolinę śmierci na małe San Angelo. Tam zatrzymujemy się przez noc żeby wykonać wypad na San Angelo. Po zdobyciu tego przez resztki komandosów a szczególnie mój 2-gi pluton, którego jestem dowódcą (widocznie Smrokowski na miejscu już nie miał nikogo ze swoich ulubieńców). Po zdobyciu San Angelo 2-gi Korpus "wykonuje" natarcie kierowców i kucharzy, żeby zdobycie było w rękach Korpusu (pomimo mojego meldunku, że Niemców jako siły już nie ma na Colle St. Angelo).

18 maja oczyszczamy Colle St. Angelo z reszty niemieckich spadochroniarzy i schodzimy w sile 18-tu w rejon Capriaty gdzie jesteśmy 21-23 maja.

3 czerwca 1944 znajdujemy się w rejonie Oratino koło Campobasso. Korpus dołącza do nas 111-tą Kompanię Ochrony Mostów. Są to ochotnicy włoscy, którzy wezmą udział w bitwie o Ancone. Część ich dowódców to są komandosi. Od 21 czerwca jesteśmy przydzieleni do 3 DSK. Najpierw jesteśmy w Numana skąd robimy wypady. Włosi biorą udział w natarciu na Monte Fredo 9 lipca a 11- tego lipca robimy głęboki wypad pierwszego plutonu do Montagnola w celu wzięcia jeńca.

Od 12 do 15 lipca prowadzimy akcję patrolową.

15 lipca zostajemy przerzuceni na lewe skrzydło 2-go Korpusu w rejon Monte Polesco i pracujemy z 2-gą Brygadą Pancerną, działając jako szpica brygady.

17 lipca bierzemy udział w przekroczeniu rzeki Musone, którą przekraczamy sami (pomimo, że w planie pułk Krechowiecki miał nas wspomagać). Nacieramy na Casa Nuova, którą w ciężkich walkach zdobywamy pomimo ze jesteśmy liczbowo bardzo nieliczni a nieprzyjaciel jest w przewadze liczebnej. Dla ciekawostki- jest zmiana dowódcy mojego plutonu. Dostajemy pupila majora Smrokowskiego, ale jakoś dajemy sobie radę i razem z Wojtkiem Szablowskim wchodzimy pierwsi w linie niemieckie. Od 18 lipca bierzemy udział w pościgu aż do rzeki Essimo. Jestem na nowo d-cą plutonu w sile 6 osób i prowadzę szpice 6-tego pułku pancernego. Nacieramy i zdobywamy razem Castelferetto, ale już zasadniczo przestajemy istnieć jako kompania. Od 23 lipca do 3 sierpnia jesteśmy w odwodzie w Numana.

3 sierpnia zostajemy przeniesieni do Bazy 2 Korpusu z zadaniem zorganizowania batalionu piechoty zmotoryzowanej, która miała przejąć nasze tradycje. Oddział ten bardzo wybitnie odznaczył się w bitwie o Bolonię, ale to już inny dział. Za akcje Musona/Casa Nuova Wojtek i ja dostaliśmy po raz drugi Krzyż Walecznych, co jest dużo jak na krnąbrnych i nie specjalnie lubianych przez majora dowódców drużyn, który niestety nie miał wyboru na zmienię nas jako drużynowych.

Na ostatek jako mała ciekawostka. W samodzielnej było 7-miu komandosów wyznania mojżeszowego; żaden nie był awansowany przez majora. Mój awans wbrew jego woli przyszedł z Londynu, a brata po wojnie. Dwóch odznaczyło się w walce o niepodległość Izraela st. strz. Ber Rosen ( odznaczony za Garigliano przez Anglików Military Medal, nie dostał polskiego). Został majorem w Brygadzie Spadochronowej a kpr. Ben Kagan pułkownikiem.

Pomimo mojej krytyki majora Smrokowskiego proszę wziąć pod uwagę, że nadal był przeze mnie bardzo szanowanym oficerem i człowiekiem, ale wydaje mi się, że na wiele jego decyzji wpływały jego sympatie osobiste i przekonania polityczne.

Po wojnie starałem się mu pomoc w miarę swoich skromnych możliwości.

 

 

ACHNACARRY

Nadmieniłem uprzednio pokrótce o Centrum Szkoleniowym Komandosów.Teraz chciałbym powiedzieć parę słów więcej o tym centrum. Chociaż oddziały Commando powstały już w 1940 roku i od początku starały się znaleźć metody czy też nowe kierunki do prowadzenia walki desantowej przeciwko przeważającym siłom niemieckim, to zasadniczo centrum szkoleniowe powstało dopiero w 1942 roku. Poprzednie 2 lata jak wspomniałem to szukanie nowych dróg nowych metod szkolenia, znalezienie odpowiednich środków do przerzucania oddziałów szybko. Tutaj chciałbym nadmienić że  2-gie Commando było zasadniczo zalążkiem oddziałów spadochronowych. Tak samo z Commando wyszły takie jednostki jak SOB czy SAS czy nawet amerykańskie OSS.

Od początku trzeba było znaleźć odpowiednie środki na przerzucanie grup komandosów do miejsca rajdowego. Były w służbie marynarki tak zwane "troopship" okręty transportowe, ale trzeba było znaleźć środki do ładowania - przerzucenie oddziałów ze statku na plażę i tu był problem że takich zasadniczo łodzi nie było. Były łodzie bardzo szybkie ratownicze dla strąconych w czasie akcji lotników, były także setki małych łodzi używanych dla przyjemności i te zdały egzamin w Dunkierce ewakuując wojska angielskie i alianckie, ale daleka była droga do LCA.

 Ale wróćmy do Centrum Szkolenia które zostało założone w grudniu 1942r (prawie w tym samym czasie co powstanie samodzielnej Kompanii Commando).

Jednym z głównych powodów założenia tego Centrum w Achnacarry była możliwość prowadzenia treningu w warunkach bojowych używając ostrą amunicję, no i teren był tak trudnym, że nadawał się do doprowadzenia ochotników do Commando do najwyższego stopnia wytrzymałości fizycznej. Drugim powodem był fakt ze w bliskości istniał już obóz szkoleniowy w Lochairlort 27 mil od fort William (gdzie głównym przedmiotem szkolenia, było strzelanie z każdej broni i w każdej sytuacji).

Początkowo obóz był przeznaczonym dla szkolenia ochotników do Finlandii a później specjalizował się w szkoleniu specjalnym jak "unarmed combat" walka wręcz, używanie środków do niszczenia objektow (demolition) No i udoskonalenia strzelania nową metodą z biodra (hip firing).

Wróćmy do Achnacarry. Obóz był położony na terenach pałacu ,nad rzeką Arkaik i jeziora Lochy.Był to teren bardzo górzysty i prawie niedostępny, 18 mil od najwyższej góry w Wielkiej Brytanii - Ben Nevis 4.406 stóp wysokości i na którą nieraz musieliśmy sie dostać w pełnym rynsztunku i najkrótszym czasie do góry i z powrotem z wywieszonymi językami.

Jezioro Lochy służyło do tak zwanych ćwiczeń morskich, lądowań pod ogniem lekkich karabinów maszynowych czy tez „snajperów” używających prawdziwą amunicję. Pamiętam że przy jednym z ćwiczeń ładowania strzelec wyborowy przestrzelił mi wiosło tuz obok dłoni i nie miałem prawa puścić wiosła, bo byłoby to uważana za nie nadaję się do Commando.

Zasadniczo dopiero po ukończeniu 6- cio tygodniowego kursu w Achnacarry przy pożegnalnej ceremonii ci którzy przeszli to przeszkolenie dostawali zielone berety.  Według nie pisanego prawa nikt nie miął prawa nosić zielonego beretu poza tymi co przeszli przeszkolenie w Achnecarry, lub podobny obóz na Bliskim

Wschodzie, obóz dla pierwszych oddziałów Commando działających na tym terenie.

Obóz Achnecarry był idealnym dla szkolenia komandosów w sztuce przeżycia (survivał) i częste ćwiczenia 24 godzinne polegały na wtopienie się w teren specjalnie w okresie zimowym. Stałe i trudne do pokonania tory przeszkód, przy najwyższej możliwie szybkości wyrabiały wytrzymałość fizyczną.

Centrum było pod dowództwem podpułkownika Charles Vaugham byłego z-cę dowódcy #4 Commando i dobranych specjalistów w każdej dziedzinie i to niekoniecznie wojskowych. Ppłk Vaugham wiedział dokładnie co chciał i

z determinacją byłego chorążego (R. S.M) dążył do wyszkolenia komandosów jako najbardziej wyszkolonych fizycznie i bojowo żołnierzy, dumnych z noszenia zielonego beretu. Przez centrum pod Vaughan'em przeszkolenie przeszło w ciągu lat wojny 25.000 żołnierzy włącznie z Amerykańskimi Rangers'ami, Belgami, Holendrami, Francuzami, Norwegami, Polakami i Bóg wie kim jeszcze. Wiem że było paru Jugosłowian, znałem nawet jednego Turka.

O doświadczeniu i wartości instruktorów świadczy fakt, że podczas szkolenia było zaledwie 40 fatalnych wypadków i to przy używaniu ostrej amunicji czy tez materiałów wybuchowych a także podczas eksperymentalnych lądowań. Życie w Achnacarry było surowe od momentu wyładowanie na stacji kolejowej Spean Bridge. Skąd bez transportu w pełnym obciążeniu po długiej podróży ochotnicy do Commando musieli sie dostać do obozu odległego o 7 mil w warunkach górzystych i to biegiem.

Jako żart opowiadali że pewien US Ranger spytał sie sierżanta instruktora jak daleko do najbliższego baru. Sierżant wskazał palcem i powiedział że niedaleko w tym kierunku do Spean Bridge) O ile pamiętam to przy największej ochocie na taka wycieczkę czasu nie było.

Zasadniczo to w tym rejonie nie pada deszcz cały czas ale nikt by nie przekonał ochotników na komandosów ze jest to prawdą W bezpośredniej okolicy pałacu    (castle) Achnecarry znajdowały się tak zwane ''Nissen huts" (popularnie nazywane beczkami śmiechu) -pomieszczenia podobne do półokrągłej dużej blaszanej rury z drewnianym zamknięciem z obydwu stron, żelaznym piecem pośrodku do ogrzewania( takie samo może by i dała duża świeczka).Był także jeden duży Nissen Hut służacy do wykładów i szkolenia we wszelkich rodzajach  broni. Naturalnie był także plac wyasfaltowany do musztry, bo jak można sobie wyobrazić wojskowych zawodowych bez ćwiczenia musztry. Mnie to osobiście nie przeszkadzało, ale to było tak potrzebne jak umarłemu kadzidło (zawodowi twierdzą ze to pomaga w dyscyplinie).

Łóżka to były po prostu deski z cienkimi można by to nazwać materacami no i

Kocami bez poduszki. Odwrócony hełm służył za poduszkę .W takim hotelu było miejsce na 250 osób. Możnaby powiedzieć że nasz dobry "living room" jest większy. Coprawda po powrocie z Wioch przed demobilizacja taki sam Nissen Hut był naszym pomieszczeniem rodzinnym Miałem wraz żona i Myszką do dyspozycji takie właśnie ciepłe pomieszczenie tylko żeby było ciepło wykombinowałem cegłę obwiązaną drutem i dołączyłem do słupa elektrycznego (bezpłatne ogrzewanie).

Ponieważ w Pólnocnej Szkocji stale leje a więc dookoła naszych kwater zawsze było błoto głębokie po kostki. Na zewnątrz naszych luksusowych pomieszczeń, były ławy i rury z zimną górską wodą i miski służące do mycia się i golenia Ciepły tusz należał do tygodniowego rytuału kiedy czasami mięliśmy pól dnia wolnego w tygodniu. Szkolenie trwało ciągle około 10 godzin dziennie 6 dni w tygodniu i około 3 do 4 nocy dodatkowych ćwiczeń w tym samym czasie. Obok wszystkich ćwiczeń najbardziej fizycznie wymagające by marszobiegi i wszelkie tory z przeszkodami, nie licząc błota oraz specyficzne szkolenia jak tak zwany Death ride gdzie pod jakimś tam kątem 45 stopni na linie umocowanej do drzewa z jednej strony rzeki a z drugiej do dolnej części czy to drzewa czy jakiegoś umocowania należało pokonać ten zjazd używając tak zwany toggle rope osobisty - gruby sznur z pętlą z jednej strony i przetyczką drewnianą z drugiej .Przekładając ten toggle rope dookoła sznura ześlizgiwaliśmy się na druga stronę .Drugie ćwiczenie to przejście przez rzekę na sznurze przesuwając się leżąc i balansując na tym sznurze (niezbyt łatwe) lub utrzymując sie rękoma i nogami i w ten sposób przesuwając się, no i trzecie przejście przez rzekę przez zrobienie mostu używając  toggle ropes..

Samodzielna Kompania pobiła wszystkie rekordy na torach przeszkód jak i w marszobiegach gdzie 7 mil potrafiliśmy przelecieć jeśli się nie mylę w 53 minuty w terenie górzystym zamiast przeznaczonej godziny.

Obok szkolenia specyficznego czysto fizycznego największy nacisk był położony na przeszkolenie bojowe do którego ten teren był idealnym. Szczególnie starano się wpoić w kandydatów na komandosów wykrywanie stanowisk nieprzyjaciela i podejście do nich. Porostu wpoić metody myśliwych, którzy starają się podejść do zwierzyny jak najbliżej. Nauka cichego chodzenie w dzień czy nocy wykrywanie skąd dochodzą odgłosy i w ogóle wpoić metody podejścia. Brawurowy i ślepy atak jest pięknym czynem, ale nie zawsze skutecznym, chociaż czasami potrzebnym .Podejście pod sam punkt oporu i jego zaatakowanie jest sztuką, którą większość wojska nie znała. Współpraca w nocy i w ogóle działania nocne wymagające wielu ćwiczeń żeby opanować "widzieć" w nocy, zaskoczyć nieprzyjaciela, po cichu zlikwidować jego czujki to było przeszkolenia w Achnacarry. Miałem w swojej drużynie st. strzelca Młynka, który potrafił w nocy przejść przez las bez złamania najmniejszej gałązki.

Wpojenie współpracy nawet na poziomie drużyny miedzy grupą ognia (RKM) a grupą ruchu (Tommigany) to było sednem sukcesu. Jako przykład # 4 Commando pod dowództwem Lorda Lovat na Varengville -Dieppe- jedyny sukces tego rajdu. Nawet taki mały detal jak natarcie żeby strzelec nie podrywał się do dalszego natarcia z tego samego punktu to drobne ćwiczenia, ale jak później przydatne.

Nowe metody współpracy armia -marynarka, kompletnie nie znane do tej pory. Armia była armią działającą na lądzie a marynarka na morzu, lotnictwo w powietrzu i tutaj powstały nowe idee współpracy, a Commando stało się grupą Combined Operation.

Wspinaczka na skały, szczególnie na skalne wybrzeża też wymagały nowej techniki,  bo było to lądowanie prosto z morza na skały i to przy zachowaniu pełnej ciszy, nie zawsze przy spokojnym morzu. Skuteczność takiego działania była sztuką i tu mieliśmy znowu małą przewagę nad innymi oddziałami bo mięliśmy znanego taternika wśród nas por.dr.inż Macieja Drzewicę-Zajączkowskiego (mojego pierwszego dowódcę plutonu) i górala plut. pch. Adama Bachledę, mojego zastępcę. Tak samo szkoliliśmy się w chodzeniu po murach (technika, która pomogła SAS odbić zakładników w Ambasadzie Irańskiej w Londynie).

Ostatni tydzień w Achnecarry był końcowym egzaminem. W tym tygodniu mięliśmy 15 milowy marszobieg i 36 godzinne ćwiczenie w terenie w którym mieliśmy strzelanie, „Tarzana” czyli tor przeszkód, lądowanie pod ostrym ogniem no i wszystkie możliwe komandosowskie ćwiczenia z marszobiegiem na Ben Nevis no i kompetycje między kompaniami w której mięliśmy 5-cio milowy marszobieg, wyścig łodzi, Tug of War.

O Achnacarry, płk Vaugham, instruktorach i w ogóle specjalnych charakterach można by napisać książkę, ale wydaje mi się że to małe wyjaśnienie daje obraz tego wspaniałego Centrum, którego wyszkolenie pozwoliło wielu nam przeżyć dalsze trudy wojny i przejść do ataku podczas gdy do 1942/3 roku byliśmy ekspertami od cofania sie "na przedtem upatrzone pozycje" niestety nie zawsze w najlepszym porządku, w których miałem szczęście uczestniczyć w Polsce później we Francji.

 

Krótka historia oddziałów Commando Praca oddziałów Commando może być podzieloną na dwa okresy" 1940 do 1942 okres wypadowy i drugi okres 1942-1945 okres kontrofensywy, rozpoczętej lądowaniem w Afryce Północnej.

 Okresy te różniły się celami jak także ilością operujących komandosów. W tym drugim okresie komandosi byli w czołówce oddziałów lądujących, musieli zapewniać uchwycenie przyczółka czy to na plażach, czy też przy forsowaniu rzek, kanałów czy wzgórz a było tego DUŻO.

Ciężkie walki czekały nadal na komandosów, którzy przeżyli ten pierwszy okres 1940 - 1942.

#1 Commando po walkach w Północnej Afryce wyróżniło się w Burmie szczególnie w ostatniej bitwie o Kanghow.

#2 Commando pod dowództwem płk Jacka Churchilla wyróżniło się w St Nazaire, później w lądowaniach we Włoszech pod Salemo i wybrzeżach Adriatyku.

#3 Commando które wyróżniło się na Sycylii, przeszło całą kampanię powrotu do Europy od momentu ładowań w Normandii, a później z 2-gą Armia od Maas do Bałtyku. Był to jedno z najbardziej aktywnych oddziałów Commando

#4 Commando, które tak sie wyróżniło pod Dieppe, lądowało w Normandii i walczyło aż do Bałtyku. Walczyło pod Ouistreha w dniu lądowania w Normandii a także na Walheren.

#5 Commando po zdobyciu Madagaskaru walczyło w Burmie razem

 # 1 Commando

#6 Commando walczyło z #1 w północnej Afryce później w Normandii i

w Niemczech

#9 Comamndo walczyło we Włoszech, byli razem z nami w 3-cim natarciu na Monte Cassino przekraczając Garigliano. Było to raczej szkockie Commando. Odznaczyli się także przy przekroczeniu Jeziora Commachio.

#10 Commando tak zwane międzyalianckie nie brało udziału jako pełna jednostka, ale pojedyncze kompanie były bardzo aktywne.

Od 1942 r. współpracowali z innymi jednostkami .Francuzi walczyli raczej tylko na ziemi francuskiej, Belgowie i Polacy brali czynny udział we Włoszech należąc do 2-giej Brygady Commando pod Salemo nad rzeka Sangro i w walkach o Monte Cassino (polska kompania).

Francuzi walczyli z #45 Commando. Holendrzy na Burmie a Norwegowie razem z innymi jednostkami przeważnie w Norwegii i Holandii. Przyczynili sie do zniszczenia produkcji ciężkiej wody i opóźnienie produkcji bomby atomowej przez Niemców.

3-cia kompana to specjalna historia. Składała sie z Żydów niemieckich i miała bardzo specyficzne zadania. Ta jednosta często występowała jako troop X. Byli to przeważnie studenci z Cambridge i innych angielskich uniwersytetów. Obok płynnego języka niemieckiego znali bardzo dobrze francuski. Obok studentów byli także uciekinierzy z Niemiec. Przeważnie występowali pod nazwiskami angielskimi.

Historia Commando nie byłaby w pełni opisana, gdyby nie nadmienić faktu, że to  właśnie komandosi byli pionierami wojsk spadochronowych w Wiekiej Brytanii. Nie jest to faktem znamy wielu ludziom, że pierwszą jednostką spadochronową w UK było # 2 Commando zorganizowane w 1940 roku.

Winston Churchill zażądał od sztabu stworzenie oddziału w sile 5.000 spadochroniarzy ale to było zredukowane do 500. I właśnie to 2 Commando było zorganizowane w tym celu, podczas gdy inne oddziały Commando przeznaczone były do lądowań morskich i nękania nieprzyjaciela na całym froncie od Norwegii po Gibraltar a także w Afryce czy w Azji. Przygotowanie spadochroniarskie było warunkiem przyjmowania pierwszych ochotników. Do tego momentu Anglia nie miała spadochronowych oddziałów, podczas gdy Niemcy mieli już doświadczoną w walkach w Hiszpanii i w Belgii czy Holandii dywizję spadochronową. W tym samym czasie  Amerykanie i Rosjanie mieli już oddziały zdolne do ataków z powietrza.  Anglia nie miała żadnego doświadczenia w szkoleniu w tym kierunku, podczas gdy nawet Polska miała od 1936 szkołę spadochronową w Bydgoszczy.

W takim stanie #2 Commando musiało zaczynać od zera .Po prostu był to skok w nieznane. Dowódcy RAF uważali, że nie potrzeba ani nie ma nawet miejsca w przyszłych akcjach do użycia takiej jednostki, pomimo to Sztab Armii polecił im właśnie rozpocząć szkolenie Churchilla spadochroniarzy Churchilla. I tak został zorganizowany obóz treningowy w Ringway w okolicach Manchesteru .Był to początek oddziałów spadochronowych. Małe dowództwo składało się z oficerów FAF i Armii pod dowództwem asa lotniczego pierwszej wojny FIILT L.Strange DSO. MC. DFC, byl już obecnie będącego podpułkownikiem.

Jeśli chodzi o przygotowanie Armii Brytyjskiej do idei oddziałów spadochronowych, to było to w gorszym stanie jak operacje morskie. Przynajmniej w tych ostatnich pewną ideę mieli Royal Marines.

 Naturalnie rolę poważną odgrywał czas bo oddziały te były potrzebne prawie że natychmiast, a tu nie ma nawet zalążka. Niemcy mieli już za sobą 6 lat doświadczenia. Trochę doświadczenia mieli instruktorzy lotniczy, którzy pilotów przedwojennych starali się przeszkolić w ratowaniu się skacząc w potrzebie na spadochronach. Instruktorzy i 2-gie Commando byli po prostu „guinea pigs” zwierzątkami doświadczalnymi".

Sztab studiował doświadczenia spadochroniarzy niemieckich, a także rosyjskich, ale pierwsze kroki to były naśladowaniem doświadczeń przedwojennych czy to "stun men" czy aktorów grających te role w filmach.

Pierwszym samolotem służącym do szkolenie był bombowiec Whitley.

Miejsce strzelca ogonowego zostało zastąpione otworem przyjętym jako miejsce do wyskoku.

Od 9 lipca 1940r. w okolicach Ringway (Kutysford) zaczęło się gromadzić 2-gie Commnado organizowane tak samo jak i inne, tylko zamiast kwater nadmorskich znaleźli się bliżej przyszłego centrum szkoleniowego w Ringwat. Pierwszym  dowódcą był podpułkownik Jackson. Zasadniczą różnicą miedzy 2-gim a innymi była tylko metoda akcji na terenach okupowanych przez nieprzyjaciela. Commando jako główne zadanie miało atakować z powietrza a inne z morza. Pierwsze metody nie były idealne. Następnym etapem były skoki z otworu w podłodze Whitłey'a. Wreszcie końcową metoda były skoki z bocznych drzwi, Tak samo sam spadochron i metoda jego otwarcia została zmienioną. Nie będę opisywał rozwoju oddziałów spadochronowych ,ale nadmienić muszę ze z 2-ego Commando wyszedł oddział znany do dziś jako Special Air Sevice jedna z najlepszych i najlepiej wyszkolonych jednostek i także różne grupy SOE , czy tez inne specjalne oddziały.

Dziś tytuł Commando jest tak powszechnie używanym że trudno mi się z tym pogodzić. W wielu krajach spadochroniarze są znani jako komandosi (np. Polska). Przykrym jest faktem zgodzić się z nazwą Commando używaną nawet przez terorystów, ale w dzisiejszych czasach nie można nic poradzić na ten stan rzeczy.

ZESTAWIENIE OOZNACZEN ŻOŁNIERZY SAMODZIELNEJ KOMPANII "COMANDO" ZA OKRES WALK WE WŁOSZECH

Złoty Krzyż Orderu "Virtuti Militari" kl. IV                   1

Srebrny Krzyż Orderu "Virtuti Militari" kl. V       19

Krzyż Walecznych po raz trzeci                        2

Krzyż Walecznych po raz drugi                         9

Krzyż Walecznych po raz pierwszy                    36

Srebrny Krzyż Zasługi z Mieczami                     7

Brązowy Krzyż Zasługi z Mieczami                    7

Razem                                                        81

 

 

Photo 19

 

 

SANGRO

Noc z 20 na 21 grudnia 1943 r. w Pescopenna taro nad rzeką Sangro w Apeninach była z tych "parszywych". Bezgwiezdna, zimna - przejmujący chłód, mgła i ciemno jak "w pysk strzelił". Mokry i lepki śnieg zagłuszał kroki plut.pchor.Janka Jedwaba sprawdzającego nasze posterunki rozstawione w rozwalonym przez Niemców miasteczku. Janek nie podejrzewał, że w taką noc zechce się tam komuś wystawiać nos - a już tym bardziej Niemcom - oddzielonym od nas rzeką Sangro. Właśnie - w miejscu, gdzie zdawało mu się, że powinien stać na posterunku jeden z komandosów - nadział się na Niemca z patrolu zza Sangro, który podszedł do rozwalonych zabudowań Pescopenna taro, aby spenetrować nasze stanowiska. Janek - rozpoznawszy "sylwetkę" - chwycił za swój Tommy-gun przewieszony przez prawe ramię. Ruch prawej ręki prawdopodobnie uratował mu życie - bowiem "sylwetka" ujrzawszy ten ruch we mgle, wygarnęła w tym kierunku serię ze swego schmeissera. Kule utkwiły w prawym ramieniu Janka, który począł krzyczeć rozpaczliwie "alarm" bowiem nie mógł już ruszyć ręką aby strzelić w Niemca. Niemiec w nogi!! - a zaalarmowana kompania wysypała się z dziur, piwnic i innych pomieszczeń - zajmując stanowiska ogniowe. Koledzy zaprowadzili Janka na jego kwaterę w jednej z piwnic, dokąd nadbiegł starszy brat Janka - plut.pchor. Henryk Jedwab, a wraz z nim, nasz komandosowy eskulap - naonczas ppor. - lekarz Bolek Switalski. Janek, chociaż "zszokowany" - zdawał sobie sprawę, że miał fantastyczne szczęście, że seria go nie uśmierciła na miejscu - ale w oczach jego było widać lęk i niepokój. że niestety jest pierwszym rannym" naszego eskulapa", który będzie go opatrywał. "Eskulap" - widząc, że ma spektatorów - energicznie usadowił bladego z upływu krwi i szoku rannego, w pozycji siedząco leżącej na jakimś "wyrku" - naszpikował go zastrzykami morfiny i innymi znieczulającymi. Henrykowi kazał przyświecać lampą naftową tuż nad głową Janka, mnie zaś kazał trzymać zranioną rękę w pozycji poziomej. By sobie dodać "kurażu" (bowiem widać było jego zdenerwowanie) eskulap dodał gromkim głosem w kierunku Henryka i mnie: "tylko mi tu nie pomdlejcie!!!" (My-to jest Henryk i ja - weterani tylu potyczek z naszym Wodzem i ... zemdleć). Zręcznie poprzecinał rękawy munduru i koszuli, po czym zabrał się (nieco drżącymi rękami) do opatrunku. Uporawszy się z zatamowaniem krwi, oczyszczeniem itp. sięgnął do swej torebki z "narzędziami tortur" opatrzonej znakiem czerwonego krzyża, wyciągnął chirurgiczną igłę i  "prawdziwy jedwab". Ranę opatrzył i obandażował i dał Jankowi mocny środek nasenny. Podczas opatrunku Janek trzymał się dzielnie nie wydawszy z siebie żadnego jęku czy nawet syku - jak na dzielnego komandosa przystało. Bliskim zemdlenia to był niestety Henryk Jedwab. Nie z widoku krwi - a z troski o dalszy los młodszego brata - z którym będzie się musiał rozłączyć. Także z faktu - że eskulap nasz - w tych prymitywnych warunkach nie był w stanie stwierdzić do jakiego stopnia kość jest strzaskana, które i ile zerwanych nerwów, czy ręka zagoi się na tyle, że Janek będzie mógł nią władać i grać na fortepianie? Dopiero po kilku dniach mogliśmy wyekspediować rannego do najbliższego szpitala polowego - przywiązawszy go do muła w pozycji siedzącej - bowiem tylko taki środek transportu mógł być użyty w tym terenie. Po kilkugodzinnym marszu i kilku zemdleniach Janka - mulnik grecki wraz z sanitariuszem angielskim - dostarczyli go do angielskiego C.C.S. ,gdzie zajął się nim szpitalny chirurg angielski.

 

Z.K. Kultura (Ziemia kaliska 24.07 1989r.)

 

Śmierć komandosa

Z Londynu - drogą trochę okrężną bo przez Montreal - otrzymaliśmy niedawno smutną wiadomość o śmierci jednego z pierwszych polskich komandosów JANA, ABRAMA JEDWABIA. Był on z pochodzenia kallszaninem. Urodzony 20 stycznia 1920 roku jako syn Leona i Elli Jedwabiów. Dzieciństwo spędził w domu rodzimym przy ul. Wiejskiej 9 (dziś Pułaskiego). Uczył się w kaliskich gimnazjach im. A. Asnyka i T. Kosciuszki. Studia rozpoczął jeszcze przed wojną w Nancy (Francja). Ponieważ marzył zawsze o architekturze, przystapił do egzaminów wstępnych do Ecole des Artes et Batiments - i jako jeden z nielicznych cudzoziemców dostał się do tej znanej uczelni.

Wybuch wojny zastał go we Francji, wówczas to jako ochotnik l zgłosił się do Armii Polskiej. Ewakuowany do Wielkiej Brytanii, skończył tam Szkołę Podcho - rążych Broni Pancernej i zgłosił się na ochotnika do S.O.E. (special operations executive). Tak został jednym z pierwszych polskich komadosów - Był on także pierwszym polskim żołnierzem. który został ranny na tym szlaku bojowym, który prowadził do Polski poprzez ziemię włoską. Rany wyniesione ,pod Pescopenataro zamknęły go nadługo w szpitalach i uniemotllwLy dalszą służbę wojskową. Uhonorowany wieloma odznaczeniami polsklmi i brytyjsklmi, pożegnał się z wojskiem i podjął przerwane studia.

Ukończył architekturę w Liverpool i wkrotce znalazł się w czołówce brytyjskich architeków - specjalistów od wystaw i wnętrz. Projektował wiele wystaw swiatowych we wszystkich większych osrodkach europejskich (jącznie z Moskwą), a także w Stanach Zjednoczonych i Japonii.

 W Londynie gdzie mieszkał na stałe uczestniczył aktywnie w życiu tamtejszej Polonii, utrzymując jednoczesnie blizkie kontakty z gronem kombatantów II wojny.

Jan, Abram Jedwab zmarł 24 maja 1989 roku w Londynie.

„Straciłem w Nim jedynego brata, przyjaciela i towarzysza broni-napisał do naszej redakcji Henryk Jedwab z Montrealu-Był człowiekiem o wielkim sercu i wielkiej duszy artystycznej (...) Pozostawił w Londynie rodzinę. Dla mnie szczególnie blizkim jest syn Janka-Eryk,na którego teraz spadł obowiązek utrzymania rodziny i nazwiska Jedwab. Rodziny, która wyszła znad Prosny, a teraz chyba już pozostanie nad Tamizą(...)Kalisz był naszym miastem rodzinnym i zarazem naszą spójnią z Polską.

Dlatego chciałbym, aby parę słów o moim bracie ukazało się własnie w „Ziemi Kaliskiej”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SKLAD 1 SAMODZIELNEJ KOMPANII "COMMANDO"

w dn. 15.IX.1943 r. (w chwili wyjazdu do Algieru) wg. etatu “COMMANDO”

 

Dowódca Kompanii           - kpt. Smrokowski Władysław

Z-ca dowódcy Kompanii     - por. kaw. Wołoszowski Stanisław

Oficer administracyjny       - ppor. rez. Monsior Tadeusz

Lekarz                             - ppor. rez. ŚwitaIski

 

Pluton Dowodzenia

Dowódca Plutonu              - por.rez. łącz. Zajączkowski Maciej

Z-ca dowódcy plutonu       - sierż. .pchor. Lubański Józef (pełniący także funkcję adiutanta D-cy Kompanii)

Poczet d-cy Kompanii:  st.sierż. Mizera Kazimierz (szef komp.), sierż.pchor. Rzemieniecki Wiktor (obserwator), sierż. Węg1iński Władysław (obserwator), strz. Kwiecień Wacław (goniec do dysp.oficera łącznikowego).

Drużyna łączności:         plut. Wotniak Edward (d-ca druż.), plut. Czerechowicz Antoni, plut. Możdżeń Sebastian, st.strz.Rozen Ber-Józef, plut. Cieniewicz Jerzy, plut. Dąbrowski Henryk, plut. Skwierczyński Lucjan, st.strz. Rusek Zbigniew.

Drużyna gospodarcza (równocześnie obsługa r.k.m. Bren):

sierż. pchor. Król Bogumił, plut. Fuhrman Alfred, kpr. Kagan Beniamin.

Drużyna moździerzy:     sierż. Teperek Roman (d-ca druż.), kpr.pchor.Aniserewicz Włodzist, strz. Czarnik Eugeniusz,st. strz. Kulczycki Władysław.

Kierowcy (równocześnie obsługa PIAT'a):

plut.pchor. Luks Jerzy, st.strz. Rink Hieronim.

Gońcy – motocykliści:   st.strz. Deorocki Zygmunt, st.strz. Iwańczuk Jan

 

1-szy PLUTON

D-ca Plutonu           - por. Czyński Andrzej

Z-ca d-cy plut.        - sierż. pchor. Zemanek Antoni

Obserwator (strzelec wyborowy) - st. strz. Kaszubski Zenon

D-ca 1 Drużyny       - plut. Wilkosz Jan

D-ca 2 Drużyny       - plut.Gorajski Ludwik

plut. Błasiak Władysław, plut. Kubalok Antoni, kpr.pchor.Jachimowicz Jerzy, kpr. Nudelman Tądeusz, st.strz. Brauliński Konrad, st. strz. Kaczmarski Stefan, st.strz. Kolankowski Mieczysław, st.strz. Kulej Jan, st.strz.Mielczarek Józef, st.strz. Bogucki Franciszek, st.strz. Sokołowski Ryszard, st. strz. Wójcicki Zbigniew, strz. Bukowski Józef plut. Habdas Jan kpr.pchor. Grek Wacław kpr.Kusiak Edward, kpr. Woźniak Mieczysław, st.strz. Gudaj Jerzy, st.strz. Klajber Henryk, st.strz Kotas Jerzy, st .strz. Kubisiak Aleksander, st.strz. Lindner Jerzy, st.strz.Morenszyld Jerzy, st.strz. Słowiński Stefan, st.strz. Tkacz Józef, st.strz. Wośko Franciszek

 

2-gi PLUTON

D-ca Plutonu           - por. Zalewski Stefan

Z-ca dcy plut.          - st. sierż. Gradowski Zygmunt

Obserwator/strzelec wyborowy - st.strz. Licht Leopold

D-ca 3-ej Drużyny   - plut.pchor. Jedwab Henryk

D-ca.4-ej Drużyny   - Szablowski Władysław

plut.pchor. Bachleda Adam, kpr.pchor. Pałach Stanisław, kpr.pchor. Różankowski Tadeusz, st.strz. Albański Władysław, st.strz. Decker Ferdynand, st.strz. Dyliński Zdzisław, st.strz. Kaczmarek Jan, st. strz. Korołyk Władysław, st.strz. Młynek Jan, st.strz. Stadnik Stanisław, st.strz. Welcer Antoni, st.strz. Wojciechowski Antoni, strz. Majchrzak Jan, plut.pchor. Jedwab Jan A., kpr.pchor. Kabaciński Witold, kpr. Bończoszek Bohdan, kpr. Słysz Franciszek, st.strz. Czubak Bazyli, st.strz. Dudycz Mieczysław, st.strz. Gendera Jan, st.strz. Kejzman Jacques, st.strz. Kowalski Ludwik, st.strz. Rowiński Stanisław, st.strz. Uchmanowicz Władysław, st.strz. Werenicz Andrzej, st.strz. Wojciechowski Czesław

Początek strony